List do Beyonce
Mówi się, że najwyżej sześć uścisków dłoni dzieli każdą z nas od dowolnej osoby na świecie. TERAZ POLIŻ postanowiło sprawdzić, czy ta hipoteza ma zastosowanie również do feministycznych ikon popkultury. Zaczęło się tak: ówczesny partner Doroty Glac miał znajomego nagłośnieniowca, który pracował przy trasie koncertowej Beyoncé. A Dorota mocno inspirowała się Beyoncé i od dłuższego czasu wprowadzała cały zespół w meandry jej twórczości. Dziewczyny postanowiły więc przekazać znajomemu akustykowi list do gwiazdy popu z wyrazami uznania i prośbą o wsparcie działalności TERAZ POLIŻ na rzecz kobiet w Polsce. Zredagowany kolektywnie list został zapakowany do różowej torebki prezentowej razem z koszulką zespołu i dostarczony o świcie na lotnisko, z którego znajomy akustyk miał odlecieć w stronę wielkiej, międzynarodowej przygody. Członkinie TERAZ POLIŻ zapytane o dalsze losy listu nie potrafią stwierdzić, czy w ogóle dotarł do Beyoncé. Jedno jest pewne – odpowiedź nigdy nie przyszła.
Czytając szkicową wersję listu, którym dzielimy się z czytelniczką archiwum, byłam jednocześnie rozbawiona, rozczulona i zasmucona. Choć z tekstu przebija wiara w siłę transnarodowych sojuszy między feministycznymi aktywistkami, to w widocznych na marginesie komentarzach widać dojmującą świadomość nierównej relacji władzy między oddolną, niszową, sprekaryzowaną grupą twórczą i mainstreamową artystką zarabiającą miliony na każdej płycie. Czy sojusz między feministkami z Europy Środkowo-Wschodniej o antykapitalistycznych przekonaniach i reprezentantką amerykańskiego liberalnego feminizmu byłby w ogóle możliwy? Historia listu do Beyoncé pozwala lepiej zrozumieć, jak intersekcjonalny charakter wykluczeń społecznych utrudnia budowanie solidarności między kobietami – choć każda z nas doświadcza dyskryminacji na tle płci, to mamy różne usytuowania klasowe, rasowe i geopolityczne, więc nasze interesy często są rozbieżne.